Sukces!!!
Wszystko poszlo zgodnie z planem i dotarlismy do Santiago. Przebijalismy sie przez gory, wiec zajelo nam to troche, a do tego jeszcze spora kontrola na granicy. Chillijczycy sa bardzo ostrozni i nie przepuszczaja zadnych artykulow spozywczych i innych podobnych. Psy, skanowanie bagazu to standard. A my i tak przemycilismy po kanapce.
W Mendozie poznalismy amerykanina Briana, z ktorym przeprawialismy sie przez granice. Tuz po dotarciu do centrum Brian polecil nam jakis hostel, gdzie okazalo sie ze biora 5400 pesos od leba. Niby bardzo fajny (Casa de Roja), ale my mielismy namiar jeszcze na mieszkanie Seniory Marty. I jak zwykle znow nam sie udalo. W zyciu nie dotarlibysmy do tego miejsca bez wizytowki od Niko z El Calafate. Mieszkanie na 4 pietrze, za 4000 pesos od osoby i do tego z widokiem na Plaza de Armas czyli centrum centrow Santiago.
Nad ranem poszlismy zjesc ostatni ciezki posilek przed boliwijskimi wysokosciami i tym razem troszke sie nacielismy. Wzielismy zestaw mias wszelakich czyli tzw parrilliade no i niestety okazalo sie, ze Chile to nie Argentyna. Szkoda, ze pozegnalismy sie juz z Argentyna, ale dobrze ze tak krotko jestesmy w Chile. Zdecydowanie nam sie tu nie podoba. I jest duzo drozej. Ale jutro ladujemy juz w najtanszym kraju w Ameryce Poludniowej, w Boliwii.
PS. Mam nadzieje, ze dojdziemy do jakiegos hostelu w La Paz, bo podobno nie ma lekko na 4000 m. n. p. m.
PS2. I znowu embarque i desembarque czyli ladujemy sie do pojazdu, wysiadamy, szukamy hostelu itp. To juz robi sie nudne.