Geoblog.pl    sqlap    Podróże    W 66 dni dookoła Ameryki Południowej    La Paz - Uyuni - Potosi - La Paz
Zwiń mapę
2005
13
lip

La Paz - Uyuni - Potosi - La Paz

 
Boliwia
Boliwia, Potosí
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 26172 km
 
07.07 nareszcie dotarlismy tam gdzie mielismy dotrzec. Po noclegu na lotnisku i kilku godzinach lotu z 2 miedzyladowaniami, dolecielismy do stolicy, jak sie potem okazalo tylko formalnej stolicy Boliwii, gdyz cala administracja jest w Sucre - 2700 m.n.p.m.

Wiedzielismy, ze bedzie ciezko ze wzgledu na wysokosc, ale to trzeba przezyc samemu. Lotnisko jest na 4000 i jak sie okazalo przejscie 100 m troche przydusza, ale za to widok niesamowity. Jakby wsadzil tysiace malych, biednych domkow w krajobraz ksiezycowy, a w tle 6 tysiecznik powoduje, ze widok zapiera dech doslownie i w przenosni. No i naturalnie zero chmur, czysty blekit. Wszyscy natychmiast oferuja takse, ale my sie nie dalismy. Mikrobus, ktory jedzie dopiero wtedy kiedy sie zapelni i zatrzymuje sie doslownie wszedzie gdzie sie tylko da, nawet na srodku ulicy jesli tylko jest taka potrzeba, dowiozl nas do samego terminala autobusowego za 3 boliviany. Przelicznik to 1 B$ ok. 40 groszy. Tak wiec przyjechalismy do rzeczywiscie najtanszego kraju w Ameryce Poludniowej. W kazdym mikrobusie oprocz kierowcy jedzie jeszcze drugi gosc, ktory krzyczy ile tylko ma sil kierunek podrozy, w ten sposob zapelniajac machine.

Co pierwsze rzuca sie w oczy to te baby boliwijskie w kapeluszach i z pseudo dywano recznikiem na plecach przewiazanym z przodu, w ktorym nosza doslownie wszystko, od paskudnego miesa, ktore tu sie sprzedaje, po male dzieci.

A my tymczasem zaliczylismy pierwsze podejscie w Boliwii do terminala. Wprawdzie tylko kilkanascie metrow, ale na poczatek to makabrycznie duzo, mimo ze samo La Paz lezy w dolinie na 3700 m.n.p.m.

Na terminalu od razu dopadla nas brygada przewoznikow oferujaca tysiace polaczen z przeroznymi miastami. Postanowilismy od razu po poludniu ruszyc na poludnie do Uyuni, gdyz z polaczeniami w La Paz bywa roznie, wiec jesli objechalibysmy poludnie moglibysmy latwiej rozplanowac dalsza podroz.

A teraz kilka przydatnych uwag jesli chodzi o jazde boliwijskim busem:

pierwsze primo - koszta i roznica miedzy semi cama a cama

- koszta sa makabrycznie niskie, za podroz z La Paz do Uyuni ok. 300 km zaplacilismy po 6 dolarow amerykanskich

- roznica miedzy semi cama a cama nie jest taka sama jak w Argentynie; tutaj cama to semi cama, a semi cama to bus w ktorym wydaje sie, ze siedzenie sie rozklada

drugie primo - czas i jakosc podrozy

- pokonanie ok. 300 km zajmuje srednio 9 godzin ze wzgledu na droge, ktorej najnormalniej w swiecie nie ma

- jakosc podrozy w semi cama jest tragiczna, autobus zbiera ludzi po drodze i generalnie wiecej jest osob w busie niz miejsc i co najwazniejsze dla mnie, Boliwia to kraj krasnali wiec miejsca na nogi mam tyle co na tyle malucha

trzecie primo - co nalezy zabrac ze soba do boliwijskiego dalekobiega

- bandame albo cos co zaslania twarz bo straszliwie sie kurzy pomimo, ze sa okna w busie; inaczej grozi to uduszeniem, a swoja droga to kierowcy lubia jezdzic po kilka busow, co powoduje ze wciaga sie to co wydali poprzedzajacy bus, a po drugie jezdza makabrycznie szybko jak na takie drogi

- koc, bo autobusy nie sa ogrzewane albo chowac sie w spiwor, tyle ze jesli ktos jest troche mniejszy, bo ja niestety nie mialbym jak i gdzie

- jesli chodzi o tzw nr 1 i nr 2 to w busach tutejszych mozna o tym zapomniec; nasze standardowe pytanie: donde son banos czyli tzw baniosy tudziez kibel jest bezpodstawne; cos takiego tu nie istnieje. Na wiekszych terminalach oczywiscie, sa i kosztuja 0.5 B - nawet bilety wydaja - ale w trasie nalezy o tym, zapomniec. Bus zatrzymuje sie na chwilke, zeby kogos zabrac badz wyrzucic ale nawet nr 1 wydaje sie byc ryzykowne. Nas jest 2, wiec zawsze drugi mogl zatrzymac autobus krzycac mi amigo no en bus!:)

- najbardziej deficytowym towarem jest tu tzw papier zycia czyli toaletowy, ale co ciekawe, na kazdym kroku mozna go kupic; to smierdzi jakims spiskiem

- duzo wody, zeby zapijac ten piach co sie zebralo do ust i zeby objawy choroby wysokosciowej minely, mowiac krotko cmiacy bol glowy, ktory naprwde mija po kilku lykach; niestety kloci sie to z punktem o baniosach, ale cos za cos

- i najwazniejsze nalezy zabrac ze soba duza dawke cierpliwosci; o spaniu w busie mozna zapomniec, trzesie dramatycznie

No i w taki bus wsiedlismy o 15:30. Na poczatku bylo dobrze bo do Oruro jest asfalt, ale potem zaczely sie schody. Aha wszystko co moze byc platne w Boliwii jest platne, wprawdzie sa to grosze, ale samo wejscie na terminal kosztuje 1.5 B, do tego terminal tax i takie tam.

Padnieci i wyczerpani wysiedlismy w Uyuni, malutkim miasteczku na 3700 mnpm, w poblizu wielkiej Salar de Uyuni czyli pustyni soli. Bylo tam chyba z minus 600! Od tej pustyni wieje takim chlodem, ze bylo nam totalnie wszystko jedno gdzie bedziemy spac, byle bylo cieplo. O 4 nad ranem dopadla nas grupa osob z oferta noclegow i naturalnie wycieczka na Salar. Mimo szczekania zebami wytargowalismy hostel za 20 B i wstepnie umowilismy sie na rano z babka od wycieczek, ale tak generalnie bylo nam wszystko jedno. I tu znowu porazka - pokoje nieogrzewane, a cieply prysznic od 7 rano do polnocy, cieply znaczy letni. Spalismy w spiworkach i w ubraniu w ktorym tu przyjechalismy.

O 9 rano ta babka od wycieczek dobijala sie intensywnie do naszego pokoju. Niestety bez efektu, ale nie z powodu ze spalismy a po prostu bylo tak zimno ze nie chcialo nam sie wstac. Bartek w koncu otworzyl, a ona ze 40 B od lebka wycieczka. Mialem tak tego dosc, ze powiedzialem ze za 40 to moze nas dwoch przewiezc. Ona do nas od amigo no posible, a ja do niej ze mas no posible i zgodzila sie! Zwleklismy sie wiec z lozka i po letnim prysznicu wyszlismy wyplacic kase z bankomatu. I tu kolejna niespodzianka, bankomat nie dziala bo bank jedyny we wsi wyplaca tylko z kart Visa i Mastercard i pobiera za to oplate 40 B. Dramat! Bank otwieraja pozniej a my wracamy po zamknieciu banku. Ugadalismy jednak szefowa, zeby zaplacic nastepnego dnia. Wsiedlismy w jeepa z Bennym, ktory okazal sie mowic tylko po hiszpansku i tu kolejna niespodzianka - spotkalismy parke z Warszawy, tuz po slubie, ktorzy na podroz poslubna wybrali sie do Ekwadoru, Peru i Boliwii. Na dodatek okazalo sie, ze Piotrek i Justynka znaja naszego drogiego kolege z grupy Boszczyka.

Wyjechalismy na pustynie, czyli na 120 km dlugi i 100 km szeroki bezkresny obszar soli. Podobno jest tu niesamowity widok jak sie przyjedzie w porze deszczowej, bo jak popada to bezchmurne niebo odbija sie w wodzie i wszystko jest na niebiesko. Dotarlismy do malej wyspy kaktusow po srodku plaskiej Salar, tam zjedlismy stek z lamy i ruszylismy z powrotem. Jeszcze fotka z hotelem z soli i z Polska flaga wbita obok (wygladalo jak zdobycie bieguna), z mini gejzerami na pustyni i obiadek w pizzeri (Bartek mi podpowiada, ze el carate ale jemu jeszcze nie udalo sie powtorzyc jednej nazwy poprawnie, gdzie kelnerka nie policzyla nam paru rzeczu stad lacznie zaplacilismy moze z 5 dolarow na lebka, a najedlismy sie jak dziki).

Kolejna noc w tym zimnie? O nie. Zastosowalismy kilka pomyslow rodem z MacGyvera, a najlepszym bylo odpalenie butli gazowej. Udalo sie. Bylo troszke cieplej. Nad ranem znowu porazka bo bank otworzyli, jak wszystko w Boliwii z duzym opoznieniem i nie zdazylismy na autobus do Sucre. Stad przyszlo nam czekac na wieczorny. Wreszcie udalo nam sie troche ponudzic, bo przez ostatni miesiac ciegle jestesmy w biegu i do tego opalic od slonca znad pustyni. Tutejsze biura organizuja wycieczki kilkudniowe na Salar, ale my jak zwykle brak czasu.

Wieczorem za 35 B ruszylismy w trase do Sucre. Wstepnie mielismy jechac do Potosi czyli najwyzej polozonego miasta na swiece - 4090 mnpm, ale w niedziele nie pracuje najwieksza atrakcja miasta czyli kopalnia srebra, ale i tak po 7 godzinach w busie o 2 w nocy, stwierdzilismy ze mamy to gdzies i wysiadamy w Potosi. I tu jeszcze jedna niespodzianka - miasteczko 120 tys., ktore za czasow kolonialnych bylo jednym z najwiekszych i najprezniej rozwijajacych z powodu kopalni srebra, a dzis juz jest po prostu malym miasteczkiem, jest naprawde sliczne. Naturalnie centrum, czyli waskie uliczki, market na ktorym sprzedaja boliwijskie baby, rozwiniete i sprzyjajace turystom, rozni sie troszke od przedmiesc gdzie widac tylko tradycyjne boliwijskie chalupy. Z przewodnika wyszukalismy hostel o nazwie Koala Den i mimo ze kosztuje 30 B za nocke w 6 osobowym pokoju to jednak warto. Goracy prysznic cala dobe, ogrzewane pokoje, naprawde fajne sniadanko nawet lepsze od Argentynskiego, dostep do przewodnikow po calym swiecie no i najnowsze filmy na DVD i naturalnie DVD, to glowne zalety hostelu. Poza tym hostel oferuje wycieczki do kopalni za 80 B, ale dla nas jak zawsze cena byla dwa razy za duza. I tak krecac sie po miescie, szukajac czegos znalezlismy jedyna otwarta w niedziele agencje Silver Tours, gdzie nasz przewodnik Oswaldo chcial tylko 40 B.

Majac wycieczke w garsci oraz za soba obiad z pomidorkow, cebuli, papryczek, kilku jajek, bulek i kilku bananow, pomaranczy i rewelacyjnych granatow! i po zakupie jeszcze paru rzeczy (laczny koszt 15 B) udalismy sie tam gdzie raczej turysci nie chodza czyli do... boliwijskiego kina. A grali najnowsze Gwiezdne Wojny i do tego po 6 B za bilet, w wersji oryginalnej wiec czemu nie. Kino wyglada mniej wiecej jak u nas sprzd 20 lat z dwoma glosnikami i z projektorem, ktory tak glosno dziala, ze nie slychac czasem filmu. Jednym slowem rewelacja! A poza tym bylismy w kinie na 4000 mnpm co rowniez stanowilo dla nas jakas atrakcje.

Rano sniadanko i ruszylismy do kopalni.Najpierw Oswaldo zabral nas do miejsca gdzie wlozylismy spodnie, kurtki, gumowce i kaski z lampami. Dalej udalismy sie na targ, zeby zawiezc cos tutejszym gornikom np. rekawice, liscie koki (o tym na koncu), napoje, papierosy i... dynamit. Powaznie za 8 mozna kupic tu laske dynamitu. I wjechaslimy po tym wszystkim na 4200 m npm zeby wejsc do kopalni.

Praca gornika w Potosi nie jest prosta. Technologia zahacza o zeszle stulecie, place miesieczne ksztaltuja sie od 300 zl do 500 zl, a do tego najwytrwalsi zyja do 25 lat, z powodu choroby pluc. Oswaldo przegonil nas po kopalni straszliwie wlacznie z wejsciem 30 metrowym do gory po drabinie, na koncu nawet po scianie pionowej z jakimis wypustami. Teraz juz ciezko wydobyc czyste srebro w kopalni na Cerro Rico czyli gorze w ktorej znajduje sie wiekszosc kopalni w Potosi. Wydobywa sie glownie mieszanke z cynkiem. Ale wlasciciele kopaln zarabiaja podobno do 20 tys. US$ miesiecznie co znaczy wiecej niz lekarz w USA. Nieprawdopodobne. Cali zmordowani w pyle i tym calym kopalnianym syfie wrocilismy do hostelu na goraca kapiel i czekamy teraz na autobus do La Paz. Przed nami 10 godzin trasy, ale na szczescie za 30 zl kupilismy sobie wersje cama, czyli wersje luks z toaleta i telewizorem. Boliwia jednak nie ma w zwyczaju nadawac nowosci, poza kinem naturalnie:) Jak nam rodacy mowili, hitem jest Rambo. Jesli nie ma Rambo to rzucaja jakies horrory albo z serii zabili go i uciekl. Iscie ciekawy kraj.

PS. Boliwia podobnie jak i Peru raczy sie liscmi koki. W Boliwi mozna za 3.5 B kupic calkiem spory worek, naturalnie od baby boliwijskiej. Liscie koki, mozna spozytkowac zujac je, badz tez robiac z tego herbatke. Oslabia to glod, zapobiega chorobie wysokosciowej, pobudza, generalnie dziala jak kawa tyle ze pomaga na wysokosci. To naprawde dziala. Wprawdzie ma smak troche jak herbata rumiankowa, ktorej nie lubie to jednak taka herbatka z rana jak smietana. Zrobilismy sobie nawet butelke do kopalni. Bez herbatki bysmy nie przetrwali. W zasadzie to kokaina jest tu zakazana ale hodowla lisci nie, wiec rozumie sie samo przez sie, ze Boliwia jest najwiekszym "eksporterem" kokainy obok Kolumbii na calym swiecie. Moze rozczaruje niektore osoby, ale liscie nijak nie maja sie do kokainy. Hajo de coca i mata de coca to tutejsza specjalnosc!
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
sqlap
Małgorzata i Paweł Karaś
zwiedził 15% świata (30 państw)
Zasoby: 127 wpisów127 7 komentarzy7 0 zdjęć0 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
26.08.2013 - 31.08.2013
 
 
23.11.2012 - 07.12.2012