Geoblog.pl    sqlap    Podróże    W 66 dni dookoła Ameryki Południowej    La Paz - Coroico - La Paz - Copacabana - Puno - Cusco
Zwiń mapę
2005
21
lip

La Paz - Coroico - La Paz - Copacabana - Puno - Cusco

 
Peru
Peru, Cusco
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 27118 km
 
Tuz nad ranem dotarlismy do La Paz. W autobusie probowano usilnie puscic nam film - najpierw jakis serial boliwijski, a potem Teksanska masakre pila lancuchowa:), ale im nie wyszlo. Myslelismy, ze nie bedzie problemu z noclegiem w tak duzym miescie, a zajelo nam z godzine zeby znalezc hotel! bo w hostelach byl juz full, za 5 dolarow na glowe.

Tego dnia postanowilismy odpoczac, zrobic jakies zakupy i zamowic sobie na dzien nastepny zjazd rowerem gorskim do polozonego 80 km od La Paz i 2200 m nizej Coroico. Dlaczego? A dlatego, bo ta droga zwana jest najbardziej niebezpieczna droga na swiecie. Wije sie wsrod gor, jest waska na tyle, ze tylko jeden samochod moze przejechac, a zeby mogly minac sie 2, porobione sa tzw. mijanki. W okresie deszczowym, jak i w nocy, jazda ta droga to samobojstwo, tym bardziej, ze boliwijscy drajwerzy jezdza dosc brawurowo. Droga ta, jakby bylo jeszcze malo jest miksem piachu z kamieniem i jest jedna z najbardziej popularnych drog, gdyz Coroico jest swego rodzaju osrodkiem wypoczynkowym dla bogatszych mieszkancow La Paz.

Tradycyjnie zaczelismy szukac jak najtanszej wyprawy. I jak normalnie kosztuje ok. 40 US$, tak my zalatwilismy sobie z Diana Tours za 25 US$. Nastepnego dnia raniutko, kiedy udalismy sie na sniadanie wliczone w cene tripu okazalo sie, ze jestesmy tylko my i nasz przewodnik. Nie wiemy co sie stalo z reszta 4 zapisanych osob. Oczywiscie okazalo sie, ze 2 dni wczesniej z ta firma zjezdzala dwojka Polakow poznanych w Uyuni:)

Najpierw wywiezli nas na najwyzsza wysokosc, na jakiej bylismy kiedykolwiek. 4700 m npm czyli La Cumbre - tam naprawde zyja ludzie! Bylismy tam tylko przez chwilke, bo po zabezpieczeniu glow i korpusow ruszylismy w dol z zawrotna predkoscia. Droga z La Cumbre jeszcze przez ok 1.5 godziny jest asfaltowa, wiec mielismy czysta przyjemnosc ze zjazdu. Potem okazalo sie, ze nasz przewodnik Edgar troszke przesadzil z tym tylko zjadem. Niestety albo stety musielismy dosc mocno podjechac zanim dotarlismy do ostatniego, tego najciekawszego piaszczystego kawalka, 35 km zjazdu do samego Coroico. I tu zaczal sie prawdziwy zjazd. Kurz, pyl, pot i nie wiem co jeszcze. Gdyby nie przednie resory odpadly by nam rece. My naturalnie mijalismy inne grupy niczym tyczki slalomowe z racji tylko 3 osobowego teamu. Po 3 godzinach dotarlismy na miejsce do tego jeszcze mocno poobijani, no bo inaczej to my jezdzic nie umiemy.
Ale zaczelismy ostatni a skonczylismy pierwsi. W cene przejazdu wliczony byl jeszcze prysznic w hotelu Don Quichote plus lunch, ale postanowilismy po raz pierwszy od poczatku wyprawy troszke odpoczac i zostalismy na 2 noce w tymze hotelu. Mielismy maly problem bo naturalnie w Coroico byl tylko bank Prodem, czyli ten ktory zddziera za wyplacenie z karty visa. Na szczescie tu bylismy juz zabezpieczeni.

Poniewaz opisywanie pozycji w jakich lezelismy jest malo ciekawe przejde do powrotu do La Paz.

Za jakies grosze dotarlismy 4 godzinnym mikrobusem do La Paz. Stamtad niestety musielismy wziac taryfe, bo okazalo sie ze bus dotarl w drugi koniec miasta, niz chcielibysmy zeby dotarl. W La Paz sa 2 terminale z ktorych odchodza autobusy i cmentarz, z ktorego rowniez takowe odchodza i to po tanszych cenach niz z terminalu. Dlaczego tak jest nie wiem, ale ruszylismy w kierunku cmentarza. Tam tez umowilismy sie z Monika, ktora okazala sie Polka z pochodzenia mieszkajaca w Chicago i zapytala sie czy moze kawalek jechac z nami, bo jedzie w naszym kierunku. Z checia przystalismy na ta propozycje, no bo ile czasu mozemy sie budzic co rano i widziec ta sama gebe. Dramat!

Z cmentarza za jakies 2 US$ kupilismy bilet do Copacabany czyli malutkiej miejscowosci polozonej nad samym Wielkim Jeziorem Titicaca. Jedno z najslynniejszych i najwiekszych jezior na swiecie, a z pewnoscia najwyzej polozonych - 3700 m npm - gdzie zyja tylko pstragi i pare innych mniejszych rybek, gdzie glebokosc dochodzi do 50 m, a temperatura wody do zaledwie kilku powyzej zera. Naszym celem na jeziorze byla slynna wyspa Inkow - wyspa slonca - Isla del Sol, na ktorej to miala sie znajdowac Templo del Sol.

Do Copacabany dotarlismy pod wieczor i udalo nam sie znalezc za 2 US$ nocleg w Hostelu Center, ktory jak sie pozniej przekonalismy zamykany byl o 11 wieczorem i nie bylo zadnej szansy zeby wejsc don po tej godzinie, nawet jesli sie tam mieszkalo. Wyprobowalismy tez pare naprawde ladnych knajp, w ktorych za grosze mozna zjesc caly obiad, naturalnie z pstragiem na talerzu. Dla wytrwalych polecamy knajpe Nimbo, ktora obsluguje 2 mikroskopijnych boliwijczykow, na jedzenie mozna czekac do godziny, a i tak potrafia przyniesc cos innego niz sie zamawialo:)

Nastepnego dnia za naszym przewodnikiem, ruszylismy trekiem do oddalonej o 17 km Yampupaty skad juz bliziutko mielismy na wyspe. Przeszlismy tak z 14 km przez niesamowita okolice wzdluz jeziora i napotkalismy na drodze malutki hostelik Yamputa na totalnej wsi. Chcac zaoszczedzic troszke czasu wytargowalismy lodke za 55 B na wyspe. Okazalo sie to jednak duzym bledem. Z Copacabany doplynelibysmy na wyspe za 30 B za 3 osoby i do tego do samej przystani w miejscowosci Yamputa polozonej na wyspie. Tymczasem facet wysadzil nas na jakich kamieniach twierdzac, ze to tylko 15 minut do Yamputy (okazalo sie ze pol godziny szybkim tempem po jakiejs pseudo sciezce) i do tego nie majac drobnych, jak z reszta w calym Chile, Boliwii i jak sie pozniej okazalo w Peru (nie kumam tego, do zaplacenia jest 36, daje sie 50 a tu nikt nie ma wydac!), kazal nam leciec rozmienic przez cala wyspe. Z tego zdenerwowania, az zaczalem glebiej oddychac pomimo juz chyba 10 mln erytrocytow we krwii.

Mimo tych drobnych niepowodzen, znalezlismy hostel za 15 B, niestety bez cieplej wody ale zawsze to nocleg pod dachem. Nie byla to moze temperatura jak w Uyuni, ale cieplo tez nie bylo. W Boliwii maja dosc spaczone podejscie do tzw agua caliente. Wszystkie hostele maja ciepla wode, a jak przyjdzie co do czego to woda jest co najwyzej letnia. Naturalnie jakis wielki to problem nie jest, ale jesli juz sie chce ta ciepla wode to nalezy pytac czy woda jest grzana gazem czy elektrycznie. Jezeli to drugie to niestety na goraca wode nie ma co liczyc. Poza tym maja tu czasem problem z dostawami w ogole jakiejkolwiek wody, a czasem nawet pradu, jak u nas za czasow starego dobrego komunizmu. Trzeci stopien zasilania!

Zanim zasnelismy spedzilismy chyba 4 godziny na rozmowach o polityce, edukacji itp. w Polsce i w USA, wlacznie z wytlumaczeniem nam zasad gry w baseball. Monika mowi z lekkim akcentem amerykanskim, ale idzie jej calkiem plynnie.

Kolejnego dnia postanowilismy przejsc cala wyspe do Chalapampy polozonej na polnocnym krancu. Wejscie na szlak "Inkow" kosztuje 10 B od osoby i idzie sie chyba ze 4 godziny. Po drugiej stronie miala byc Templo del Sol ale wyglada to naprawde malo imponujaco. Wiele osob twierdzi, ze Boliwia probuje dogonic Peru, czyli kraj na terenie ktorego znajdowala sie glowna siedziba Inkow, ale jej nie wychodzi. I to wszystko rzeczywiscie wyglada dosc marnie w porownaniu z sasiednim Peru. Ale nie moge tylko ganic Boliwii, ktora jednak ma swoj urok i pare ciekawych, i naprawde pieknych rzeczy do zobaczenia, a co najwazniejsze ma najbardziej przyjazne ceny w Ameryce Poludniowej.

Po powrocie do Copacabany kuplismy sobie bilety za 2 US$ do Puno czyli podobnej miejscowosci, rowniez lezacej nad jeziorem, ale juz po stronie peruwianskiej.

Nad ranem ostatnie zakupy w Copacabanie i calkiem sprawnie przeprawieni na granicy zakonczylismy przygode z Boliwia, gdzie nie widzielismy ani grama zamieszek, wojny czy tym podobnych. Te strajki to chyba norma w Ameryce Poludniowej, nie tylko w Boliwii.

Prawie 50% ludzi w Peru jest tzw. rdzennych. Kraj ktory od 2001 ma pierwszego prezydenta pelnej krwi "Indianina", jest mocno nastawiony na turystyke. Wszystko kojarzone jest tu z plemionem Inkow i z tego Peru ma najwieksze zyski. Puno ma bardzo ladny, nowoczesny i juz tak po europejsku zorganizowany terminal autobusowy. Kupilismy od razu bilet do Cusco, a bylo juz nas podrozujacych osob 4. W Copacabanie dolaczyla do nas brytyjka Holly, ktora juz od roku podrozuje po swiecie. Zaczynala od Azji i przez Australie dotarla do Ameryki Poludniowej.

W Peru niby te same ceny co w Boliwii, ale tutejszy sol stoi juz duzo gorzej. 1 US$ = 3.2 sola. Za 15 soli wykupilismy came do Cusco i poszlismy, a raczej pojechalismy taxi rowerem do centrum. Przy kolacji probowalismy jeszcze wytlumaczyc dziewczynom, ze publiczna sluzba zdrowia to nie najlepsze rozwiazanie czemu gleboko zaprzeczaly. Jednak myslenie w krajach Europy Zachodniej tudziez USA jest zupelnie inne. No ale coz taki jest swiat skonstrulowany.

Do Cusco, miasta gdzie zyje 320 tys. osob na 3200 m npm i gdzie absolutnie wszystko nastawione jest na turystyke (miejsce wypadowe do najslynniejszego miasta Inkow, Machu Picchu), dotarlismy o 6 rano. O dziwo dla dziewczyn, a tradycyjnie dla nas po ciezkich poszukiwaniach znalezlismy hostel za niecale 4 US$ prawie w samiutkim centrum, tuz obok Plaza de Armas (jesli w miescie w Ameryce Poludniowej jest jakis plac w centrum to na pewo nazywa sie Plaza de Armas). I tak postanowilismy odpoczac sobie dzien i nastepnego ruszylismy z jedna z firm, ktorych sa tu setki, na rafting cala 4, na Rio Urubamba (wpada do Ukayali a ta do Amazonki), czyli szalony splyw pontonem po szalonej rzece. Jeszcze tylko musielismy jakos stargowac cene bo chcieli 35 US$ za osobe.

Ranek przywital nas deszczem. Wraz z 8 osobami pojechalismy do najbardziej ruchliwej czesci Urubamby o tej porze roku, polozonej w Chucacauana. Dostalismy po piance, kasku, kamizelce i nasz przewodnik Freddy pokazal nam jak sie tym plywa. Ta czesc rzeki dochodzi do klasy 3+ (klasy sa od 1 do 5 i 5 jest najtrudniejsza). Freddy krzyczy do przodu i wszyscy jak jeden tak musza wioslowac, jak do tylu to do tylu, jak mowi skacz to wszyscy mamy skakac. Rewelacja! Freddy organizuje tez 3 dniowy rafting na jeszcze lepszej rzece Apurimac, 4 i 5 klasa, ale to juz chyba nie tym razem.

Jutro ruszamy na najslynniejsza wyprawe w Ameryce Poludniowej i cel kazdego turysty przybywajacego do Peru - Machu Picchu czyli zaginionego miasta Inkow. Wyjscie na szlak duzo kosztuje i jest mozliwe tylko z przewodnikiem, a kolejnej rezerwacji mozna dokonac na koniec wrzesnia, co oznacza ze dziennie rusza 500 osob na szlak. My jednak znalezlismy sobie polska przewodniczke, ktora poprowadzi nas innym ciekawszym szlakiem przez 8 do 9 dni. Okazalo sie wprawdzie, ze bedziemy szli od switu do zmierzchu z przerwa na lunch ale bedziemy walczyc do konca.

Ryba i BarTrek na 9 dni poza swiatem zewnetrznym
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
sqlap
Małgorzata i Paweł Karaś
zwiedził 15% świata (30 państw)
Zasoby: 127 wpisów127 7 komentarzy7 0 zdjęć0 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
26.08.2013 - 31.08.2013
 
 
23.11.2012 - 07.12.2012