Z przyczyn wojowania w polnocnej czesci Ameryki, dopiero teraz pozwole sobie dokonczyc dziela opisu podrozy po czesci poludniowej. Nawiasem mowiac to znalezc internet w USA to jak znalezc kapibare w srodku burzy.
Dotarlismy do Nasca. To nieduze miasteczko nie byloby niczym szczegolnym gdyby nieopodal polozona pustynia. Pustynia rowniez nie bylaby niczym szczegolnym gdyby nie wykopane tam linie. I wreszcie linie te nie bylyby niczym niesamowitym gdyby nie mialy po kilkadziesiat km i nie stala za nimi tajemnica. Otoz dawno temu, jeszcze przed Chrystusem zylo tu sobie takie plemie zwane Nasca. Oni to postanowili sobie kopac rowy, a ze pustynia byla kamienista to jak taki sie row wykopalo to odslaniala sie jasna warstwa ziemi, co dawalo klarowny widok. Plemie to postanowilo wiec kopac row w jakims ksztalcie i celu. Do dzis w zasadzie nie wiadomo o co im chodzilo, czy to jakies wizje nieba, czy jakies sakralne obrazki. Niektorzy twierdza, ze to kosmici przylecieli i narysowali. Jedno jest pewne, za 50 dolcow mozna sobie polatac nad pustynia mala awionetka i obejrzec to wszystko.
Do Nasci dotarlismy w srodku nocy i od razu klasyczna lapanka, a ze juz nam sie nie chcialo targowac wiec wzielismy pierwszy lepszy motel za 10 soli. Po obejrzeniu linii i wizycie w pseudo planetarium w hotelu obok, gdzie facet objasnil nam co to moga znaczyc te linie, udalismy sie szukac jakiegos transportu do Ica. Znalezlismy duzy, stary amerykanski krazownik szos i zapakowalismy sie don wraz z innymi 7 osobami i ruszylismy do oddalonej o godzine drogi miejscowosci o nazwie Ica. A jechalismy ten kawalek juz Panamericana czyli trasa laczaca Alaske z poludniowym Chile. Podobno tylko kawalek w Panamie jest bez drogi, bo ze wzgledu na bagna trzeba przeprawiac sie barka, a tak mozna przejechac z polnocy na poludnie samochodem.
W Ice znalezlismy motel niedaleko Plaza de Armas naturalnie, u jakiejs zgorzknialej kobity ale praktycznie od razu wsiedlismy w tico taxi i kazalismy sie wiesc na wydmy. Niedaleko Ica sa calkiem spore wydmy, na ktorych mozna uprawiac sandboarding. Za 10 soli wypozycza sie deske a w zasadzie plyte pilsniowa i dostaje sie do reki swiece, zeby nasmarowac deske, coby sunac po piachu. Ubaw po pachy, a raczej po piachy.
A z Ica juz prosto do Limy. Zupelnie inne miasto, drogie, troche butne, w koncu stolyca. W pierwszym lepszym hostelu w dzielnicy Mira Flores (podobno najladniejszej) zlapalismy dwie camas. Najgorzej wyszlo z kartkami do ojczyzny, bo okazalo sie ze wysylanie z Limy to jakis dramat, strasznie drogo. Jadac do hostelu pocwiczylismy jeszcze nasz plynny hiszpanski z miejscowym taksowkarzem.
Nastepnego dnia wylecielismy z Limy...