Geoblog.pl    sqlap    Podróże    W 66 dni dookoła Ameryki Południowej    Sao Paulo - Paraty - Angra dos Reis - Ihla Grande
Zwiń mapę
2005
12
cze

Sao Paulo - Paraty - Angra dos Reis - Ihla Grande

 
Brazylia
Brazylia, Angra dos Reis
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11229 km
 
Piatego wczesnie rano wyjechalismy z Sao Paulo. Rodzina Sciulli serdecznie nas pozegnala, a ojciec Brenna podrzucil nas do metra. Wygladalismy troche dziwnie z tymi plecakami, jedyni turysci w miescie. Wysiedlismy na stacji metra Tiete polaczonej z bardzo duzym dworcem autobusowym, swoja droga calkiem sympatycznym i co najwazniejsze bezpiecznym. Nie maja tu jednak jednej kasy biletowej, stad nie jest to takie proste jak u nas:) Cala Brazylie obsluguje kilku przewoznikow. Za 60 ichniejszych kupilismy 2 bilety z firmy Reunidas, jedynej jezdzacej na wschod do malutkiej miejscowosci Paraty, wioski polozonej na trasie do Ihla Grande, jednej z najpiekniejszych wysp brazylijskich. Wsiedlismy wiec w busa z bardzo mila obsluga, klimatyzowanego z kibelkiem i nawet chyba wygodniejszego niz Iberia Airlines. Moglismy jechac bezposrednio do Angry dos Reis, z ktorej odchodza promy na wyspe ale postanowilismy najpierw skoczyc jeszcze do Paraty. Po 6 godzinach dotarlismy do oddalonej o 300 km na zachod od Rio de Janeiro miejscowsci. Na ulicy spotkalismy Belga, a w zasadzie to on spotkal nas, ktory to Belg prowadzil biuro organizujace wycieczki po okolicznych wodach. Calkiem bezinteresownie (?) zaprowadzil nas do... dentysty. Okazalo sie, ze dentysta oprocz gabinetu, posiadal bardzo sympatyczny hostel czyli tzw. pousade. Dogadalismy sie na 20 R$ od lebka za pokoj z wichura czyli wiatrakiem i ruszylismy na miasto.



Paraty to jedno ze starszych miejsc w Brazylii. W XIX wieku Paraci, bo tak sie to czyta, sluzylo jako czolowe miejsce przerzutowe towarow do Portugalii. Kiedy funkcje malutkiego portu przejelo Rio de janeiro, Paraty najzwyczajniej przestalo sie rozwijac. Odzylo jeszcze na chwilke w czasach boomu kawowego, ale po tym zostalo juz tylko kilku rybakow czyli lokalesow zyjacych z drobnego polowu a kamieniste ulice przetrwaly do dzis. Strzelilismy wraz z rybakami Skola, kika fotek i poszlismy cos zjesc do knajpy poleconej nam przez Belga (jesli ten Belg leczy sie u naszego dentysty to ten dentysta to chyba jakis szaman jest, a moze Belg po prostu wali specjalny rodzaj uzdatnianej benzyny zwanej Alcool). Bardzo fajne jedzonko z pysznym mieskiem i rybami po 11 R$ za kilo, ale z talerzem. Najedzeni obejrzelismy jeszcze Rambo III po portugalsku i udalismy sie na zasluzony wypoczynek.

Rano natomiast zjedlismy max super hiper mega sniadanko u dentysty - owoce, sery, szyneczka, 6 rodzajow bulek i pare jeszcze innych znakomitosci - i udalismy sie na pseudo dworzec autobusowy.

Dzien wczesniej mielismy jeszcze okazje obejrzec jakas uroczystosc, ludzi przy muzyce maszerujacych z jakimis flagami oraz wypilismy male piwko w knajpce o nazwie Paraty 33, rownie godnej polecenia co dentysta.



Wsiedlismy w rasowy MZK z Ameryki Pludniowej i za 6 R$ od lebka dostalismy sie do Angra dos Reis w 2 godziny.



Wracajac jeszcze na chwile do Paraty: net na kazdym kroku i mimo ze nie ma sezonu, tubylcow calkiem sporo na ulicach,w poniedzialek.



Z Angry zlapalismy lodke na Ilha Grande. Najpierw chcielismy plynac promem nazywanym tu barca za 6 R$, ale za namowa jednego z lokalesow wzielismy lodke, ktora odplywala praktycznie od razu i plynela troszke krocej niz prom, a co najwazniejsze doplywala dlugo przd zmierzchem.

Ilha Grande czyli takie brazylijskie Alcatraz, na ktorej jeszcze 11 lat temu stalo wiezienie, dzis odwiedzane jest tylko przez turystow przybywajacych na treking, nurkowanie (choc jak twierdzi Bartek - nie wiem po co, bo tu rafy nie ma) albo po prosu polezec na plazy. Jeszcze na lodce poznalismy Anglika, ktory podrozuje po Ameryce Poludniowej, Afryce i Australii juz 1,5 roku. Przedstawil nam tubylca Williama, ktory to naturalnie zaoferowal nam podobno najlepszy hotel na wyspie, bo jest przwodnikiem pracujacym dla tegoz hotelu. Cena 25 od osoby wydala sie nam troszke za duza jak na nasza kieszen, wiec poszlismy szukac campingu za ok. 12 R$ od osoby. Ale po drodze spotkalismy niejakiego Josepha, ktory zaoferowal nam swoj hostel za 15 od glowy. Stargowalismy do 12,5 i zamieszkalismy. W zasadzie to nie jest hostel, a raczej trzy domki/mieszkania z lazienkami i wspolna kuchnia. Wprawdzie kawaleczek do plazy i pod gorke, ale nieduzo, a tym bardziej co to na nas starych trekingowcow. No i wieczorkiem zasiedlismy przed naszym domkiem wraz z Josephem. Ten 31 letni gosc przyjechal tu 7 lat temu z Fortalezy po dosc powaznej operacji guza mozgu. Z zona mu nie wyszlo to sie spakowal i przyjechal na wyspe i postanowil cieszyc sie kazdym dniem. Bardzo lubi sie uczyc roznch jezykow i po agielski idzie mu calkiem niezle. Poczestowal nas calkiem spora iloscia caipirinhi i poopowiadal troche o wyspie.My za to zrbilismy mu businessplan jego interesu i poznym wieczorkiem skoczylismy jeszcze na calkiem smaczna pizzunie. Z rana kolo poludnia wyruszylismy na przetarcie trekingowe. Wyspa ma wiele niesamowitych plazy, ale problem jest dotrzec na nie, mozna albo lodka albo przez dzungle. Z racji redukcji kosztow postanowilismy udac sie na Lopez Mendes na piechotke. Joseph doradzil, ze mozna isc w sandalach, bo trasa jest latwa. Okazalo sie to w duzej mierze prawda. Poczatkowo dosc przerazajace 2,5 godziny w 1 strone, bo normalnie chodzi sie z przewodnikiem, ale co my nie damy rady? Po drodze szukalismy malp, ale sie wszystkie pochowaly. Na plazy Bar Trek probowal nakrecic kraby, ale jak tylko kierowal na nie kamare, wszystkie sie chowaly. Powrot zajal nam poltorej godziny, a po powrocie zjedlismy calego arbuza. Wieczorkiem poszlismy jeszcze do Restaurante e Crepeia Resta 1 (duzo, tanio i dobrze) i wybralismy sie do jednego z tubylczych przewodnikow po mapke jak wejsc na najwyzszy szczyt na wyspie zwany Parrot Peak (ok 900 m. n. p .m). A komarow jak nie bylo tak niema. Chyba wszystkie czekaja na nas w Amazonii. Zapomnialbym o najwazniejszym, w Paraty obejrzelismy jeszcze mecz Brazylia - Paragwaj 4:1, gdzie jak pada bramka, komentator musi krzyczec gol jak najdluzej tylko umie. Nie ma to jak canarinhos czyli kanarki, bo tak na druzyne mowia w Europie, a w Brazylii nie wiedza kompletnie czemu...



c.d. po wyprawie do dzungli amazonskiej

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
sqlap
Małgorzata i Paweł Karaś
zwiedził 15% świata (30 państw)
Zasoby: 127 wpisów127 7 komentarzy7 0 zdjęć0 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
26.08.2013 - 31.08.2013
 
 
23.11.2012 - 07.12.2012