Geoblog.pl    sqlap    Podróże    W 66 dni dookoła Ameryki Południowej    Rio de Janeiro - Buenos Aires - Peninsula Valdez - Buenos Aires - Ushuaia
Zwiń mapę
2005
29
cze

Rio de Janeiro - Buenos Aires - Peninsula Valdez - Buenos Aires - Ushuaia

 
Argentyna
Argentyna, Ushuaia
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 21121 km
 
No i wyladowalismy. Lotnisko bardzo przypomina Okecie. Moze mniej rozmiarem i wygladem, a bardziej otoczeniem. Serio! Poczulem sie jak u nas. Klimat taki u nas jesienny, kiedy to czuc juz w powietrzu zime, tak ok. 10 stopni na plusie. Zgodnie z radami naszej znajomej z Buenos Lii wzielismy za 20 pesos serwis autobusowy Manuel Tienda Leon do samego centrum. Wszystko byloby szybko i sprawnie gdybysmy tylko wsiedli w busa, w ktorym zostawilismy bagaze. Oczywiscie nie przez pomylke a przez fotki, bo zachcialo nam sie zdjecia z lotniskiem i naturalnie bus juz odjechal z naszymi bagazami, kiedy pojawilismy sie na terminalu. Na szczescie za pol godziny byl nastepny i bagaze odebralismy w centrum Buenos. Argentyna to nie Brazylia, wszystko dziala punktualnie (oczywiscie w Rio tez nie mogli sie zebrac z tym lotem i klasycznie zmienili bramke odlotu - Varig - Star Alliance - Brazylia - a lalo koszmarnie jak wsiadalismy na Copacabanie w autobus na lotnisko, tez naturalnie nie wiadomo kiedy odchodzi, co ile i jak sie nazywa, po prostu mielismy farta). A droga do Buenos wyglada jak w... Holandii. Z reszta podobno kraje Ameryki Poludniowej nie lubia Argentyny, bo ta uwaza sie przynalezec bardziej do Europy niz biednej Ameryki Lacinskiej. I tak w istocie to wyglada, przynajmniej krajobraz. Manuel Tienda sprzyjal nam bardzo, gdyz juz wczesniej wykupilismy bilet na Peninsula Valdez przez internet (www.andesmar.com.ar) z terminalu Retiro, a to tylko 200 m. od biura Manuela:). I po 20 min. doznalismy pierwszych szokow cenowych. Argentyna jest 2 razy tansza od Brazylii, jak nie wiecej. Wciagnelismy po gigantycznej bulce z miechem za 2 pesos, czyli jakies 2 zl, naturalnie na cieplo i popilismy to piwkiem Cristal 0,7 za 2 pesos. Jaki blad popelnilismy uswiadomilismy sobie dopiero w spozywczaku, stojac przy winkach z Mendozy, czyli najslynniejszego masta-winnicy w Argentynie - 0,7 tez 2 pesos, a w smaku prima sort.

18 godzin podrozy przez totalne pustkowia i dotarlismy do Puerto Madryn. No bo jak zapelnic obszar wielkosci Indii 37 milionami osob, bo tyle jest Argentynczykow w Argentynie?! Puerto Madryn, 70 tys. miasto, ktore sprawia wrazenie wioski 3 tys., ukazalo sie nam zupelnie nieoczekiwanie z tego gigantycznego obszaru Patagonii, na ktorym nie ma nic poza zwierzetami i czyms co przypomina trawe, a nie za bardzo chce byc krzakiem, o drzewie nie wspominajac. Naszym celem byla jednak Peninsula Valdez, na ktora wjazd znajdowal sie jakies 35 km od Madryn. Postanowilismy wiec znalezc jakas wycieczke na Peninsule. Zalezalo nam bardzo, gdyz czerwiec i grudzien to miesiace gdzie do polwyspu podplywaja wieloryby. Ale ceny nas przerazily. 100 pesos od lebka bez wstepu na polwysep i bez wielorybow. Na polwyspie znajduja sie 4 punkty obserwacyjne ulozone na zasadzie rombu. Tuz przy wjezdzie jest Puerta Piramides skad mozna ogladac wieloryby, na polnocy Punta Norte - lwy morskie i foki, Central Valdez - slonie morskie i Punta Delgada na poludniu ze wszystkim lacznie, wlacznie z pingwinami. Niestety Punta Delgada jest puste o tej porze roku. Calkiem przypadkiem weszlismy do Agencji polozonej jak wiekszosc agencji przy Avenida Roca przy samym oceanie (Puerto Madryn Turismo) i calkiem przypadkiem okazalo sie ze maja najtansze wypozyczalnie samochodow w miescie. 115 pesos za dobe z ograniczeniem 400 km bylo optymalne, zwlaszcza ze nie zamierzalismy jechac do Punta Delgada. Dostalismy Volkswagena Gol (nie Golf), ktory wyglada jak nasze Polo. Bycie wegetarianinem w Argentynie to grzech wiec wieczorkiem zaliczylismy jeszcze po gigantycznym hamburgerze z niesamowitym miesem w srodku (Argentyna to kraj wolowiny i najlepszych stekow na swiecie) za niecale 5 pesos i probowalismy zjesc tzw. seafood w knajpie Club Nautilo ale szczerze odradzam. Nie wiem moze to przez to, ze nie moglismy sie dogadac - co podkresle zdazylo sie nam po raz pierwszy w Ameryce Pld.

A tuz po jedzonku przeszlismy sie na molo, gdyz okazalo sie ze wieloryby podplynely pod sama przystan. Niesamowite zwierzaki! Tutejsze rosna do 20 m. i dochodza 50 ton, no i przyplywaja tu 2 razy do roku w celach prokreacji.

Jak zwykle zrobilo sie pozno, a my jeszcze nie wyjechalismy z Madryn. Kolo 11 wieczorkiem wsiedlismy w Gola i ruszylismy do Puerta Piramides. Przy wjezdzie na Peninsule zaplacilismy jeszcze po 35 pesos i kolo 1 w nocy bylismy na miejscu. Zbudzilismy jakas miejscowa babke, wlascicielke jakiegos przytulku zeby dala nam sie przekimac no i dala. Pokoj nieogrzewany, na szczescie z cieplym prysznicem, ale ratowalismy sie jak moglismy. Spanie w polarze tez ma swoje dobre strony. Jak zwykle mielismy wstac o 6 rano, zeby zobaczyc wschod slonca (Bartka ciagla obsesja), ale wstalismy kolo 7, a wschod slonca okazal sie tez zaspac i tak wszyscy razem obudzilismy sie po 8, naturalnie my juz jechalismy dalej.

I tu zaczelo sie tzw. Camel Trophy! Dramat! Z P. Madryn do P. Piramides prowadzi ostatnia asfaltowa trasa w okolicach Peninsuli. Potem to juz nawet nie szutry, a po prostu wybrana ziemia na szerokosc tak z 5 metrow, co oznacza ze jak popada robi sie wyzej wspomniane Camel Trophy. Do Punta Norte nie bylo jeszcze najgorzej. W P. N. siedzi jeden straznik i obserwuje zwierzaki. Na nasze nieszczescie znalezlismy tylko kilka lwow morsich i pare fok, ale tylko plywajacych w oceanie. Z Norte do Central Valdez bylo troche lepiej, a co najwazniejsze to tu natknelismy sie na wszystkie wieksze zwierzeta zamieszkujace polwysep. Po kolei: Guanucos czyli takie lamy (trzeba uwazac, zeby nie potracic na drodze), cos na ksztalt strusi, konie, krowy znaczy steki znaczy krowy, male lisy (serio!) i baranow od zarabania - wszystko na wolnosci. W C. Valdez z punktu obserwacyjnego moglismy podziwiac slonie morskie. Te przerosniete foki moga dochodzic do 4 ton, a my mielismy okazje podgladac ok. 80 sztuk lezacych trupem na brzegu.

Z C. Valdez ruszylismy prosta droga powrotna do P. Piramides, zeby tylko zdazyc na 14 na statek - obserwatorium wielorybow. I tu natknelismy sie na bloto, gigantyczne koleiny itp. Fura przez pareset metrow potrafila isc tylko bokiem, bo tylko tak szlo jechac. Jak zatrzymalismy sie w zamieszkalym przez 300 osob P. Piramides nasz samochod byl calutki w blocie i syfie. Widac bylo tylko przednia szybe zaznaczona wycieraczka. Aha czasami jechalismy na slepo, bo bloto walilo nam na szyby i wycieraczki nie nadazaly! Ale szczesliwie udalo sie dotrzec jak zwykle na 5 minut przed 14. Za 60 pesos od lebka mielismy okazje poogladac te gigantyczne stworzenia. Klasycznie probowalismy zrobic fotke ogona i klasycznie chcielismy dobrze, a wyszlo jak zawsze. Na szczescie te porosniete roznymi glonami zwierzaki nie odczuly specjalnie naszej obecnosci. Zbytnio zajete byly soba.

No i wieczorem znow wsiedlismy w autobus. 20 godzin i pojawilismy sie w Buenos Aires. Lia nasza dobra znajoma czekala juz na nas na dworcu, zeby zabrac nas do hostelu. Zarezerwowala nam hostel w jednej z najlepszych dzielnic Buenos - Ricoleta za jedyne 28 pesos. Powiem szczerze, ze dla nas wystarczylaby jakas berdziej przyziemna dzielnica, ale i tak udalo sie tanio, a Lia chciala chyba pokazac nam Buenos z jak najlepszej strony. To co mowi sie o Argentynczykach, ze uwazaja sie za bardziej europejskich niz poludniowo amerykanskich, to chyba w duzej mierze prawda. Jest to momentami dosc mocno odczuwalne. Restauracje z kuchnia europejska, duza ilosc barow stylizowanych na angielskie, irish pubow sprawia takie wrazenie. Na szczescie kraj w ktorym na krowe mowi sie stek, ma swoje tradycyjne miejsca. Ze 3 razy skorzystalismy z tzw parrilli, czyli miejsca gdzie w 95 procentach je sie mieso. Steki sa niesamowite. Tego jak twierdzi Lia, ktora skonczyla stosunki miedzynarodowe i bedzie zdawac egzaminy na tzw. dyplomate, nie ma w calej Europie. Istotnie mieso jest tak soczyste i tak smaczne, ze trudno o lepszego steka, a najlepsza czesc krowy do jedzenia wabi sie lomo. No i do tego ceny wahaja sie w granicach 5 - 8 dolarow amerykanskich za mieso wielkosci talerza. Nastepna ciekawostka to to, ze Argentynczycy jedza obiad po 22. Nie wiem jak ich zoladki to wytrzymuja, ale czasami konsumuja nawet po 24. Argentyna w weekend chodzi spac kolo 5 rano i tylko chyba dlatego potrafia wciagnac kawal miecha po polnocy.

A my jak zwykle znow musielismy wstac o 3 nad ranem, zeby zlapac samolot do Ushuai, czyli miejsca ktore nazywane jest koncem swiata, ale tak naprawde nim nie jest. Dalej na poludnie lezy chilijskie Puerto Wiliams. Ushuaia to takie nasz Zakopane z ulica San Martin, na ktorej sa wszystkie knajpy i z ulica przybrzezna, gdzie mozna znalezc wycieczke kanalem Beagle, czyli kanalem laczacym Pacyfik z Atlantykiem. Woda w kanale plynie z Pacyfiku do Atlantyku. Kilka biur skupionych w jednym miejscu oferuje podobne wycieczki, rozniace sie cena i np. kawa i herbata wliczona w koszta. My wybralismy taka co daja kawe za darmo w jednej z knajp w Ushuai i darmowe wejscie do akwarium. Niestety ani jedno ani drugie nie bylo otwarte w niedziele. Ale poplynelismy nieswiadomi naszej klasycznej pomylki. Kormorany, smierdzace lwy morskie (to zwierze daje gorzej niz skunks) i cos na ksztalt foki, mielismy okazje podziwiac podczas rejsu. Po jednej stronie wybrzeze Argentyny, a po drugiej Chile, oczywiscie zaminowane. Rejs trwal 2 i pol godzinki, ale mimo wszystko warto bylo. W Ushuai warto zostac przynajmniej 2 dni, zeby zobaczyc jeszcze Tierra del Fuego czyli ziemie ognista, ale nasz plan byl dosc mocno napiety stad nie moglismy sobie na to pozwolic.

Jak zaczelismy rozwazac co dalej, wyszlo nam ze mozemy troszke zmienic plany. Wstepnie mielismy sie piac do gory w kierunku Santiago strona chilijska, ale chyba taniej i prosciej bedzie przejechac ten odcinek przez Argentyne, a przy okazji zobaczyc Perito Moreno Glacier - najwiekszy na swiecie lodowiec pod ktory mozna podplynac statkiem tak z 50 m od bryly.

W samej Ushuai to chyba maja 5 taksowek, bo dostac sie z lotniska wcale nie jest tak prosto, ale za to jest tanio. Za 6 pesos obrocilismy do miasta. Najpierw jak nam kazal przewodnik probowalismy w jednym z hosteli poza centrum, ale jakis facet wmawial nam ze 45 pesos to tanio i nigdzie taniej nie znajdziemy. My jak zwykle uparci ruszylismy do miasta. W centrum spodobala nam sie nazwa Yakush tuz przy San Martin i okazalo sie ze schronisko bylo super i poza tym puste, ze sniadankiem, netem no i 6 osobowy pokoj mielismy tylko dla siebie.

Jak sie okazalo pozniej, przyjazd do Ushuai w niedziele i wyjazd w poniedzialek rano, bo tylko w bardzo rannych porach odjezdzaja stad busy nie byl najlepszym pomyslem. Zadne biuro nie bylo czynne wiec nie moglismy kupic biletu. Postanowilismy jednak zaryzykowac, a pobudka o 4 nad ranem nastepnego dnia kiedy to o 11 wieczorem konsumowalismy jeszcze grande lomo, okazala sie koszmarem. Okazalo sie rowniez, ze biuro o godzinie 5 rano bylo otwarte, bo bus wyjezdzal o 5.30 do Punta Arenas, czyli juz na chilijska strone. Wsiedlismy wiec w ten pseudo bus i tradycyjnie uderzylismy w kimono. Obudzil mnie dopiero rano Bartek kiedy to trzeba bylo zmienic busa tuz przed granica z Chile.

PS. Jak wroce do Polski kupuje Gola i jade w teren.

PS2. W szkole bylo fajniej bo na zajecia bylo na 8 i czasem mozna bylo sie spoznic, a tu trzeba wstawac o 4 i nie ma, ze sobota...
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
sqlap
Małgorzata i Paweł Karaś
zwiedził 15% świata (30 państw)
Zasoby: 127 wpisów127 7 komentarzy7 0 zdjęć0 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
26.08.2013 - 31.08.2013
 
 
23.11.2012 - 07.12.2012